2016/10/10

ODLICZANIE DO POLSKI


9 dni. Dokładnie tyle zostało do naszego wyjazdu do Polski i wyobraźcie sobie, że ja już się częściowo spakowałam, no i zmusiłam D do spakowania. Po części zgoniłam to wszystko na nasz zaganiany tydzień, że nie będzie czasu, ale wszyscy wiemy, że tak naprawdę zdążyłabym się spakować dzień wcześniej. Cóż, lubię czuć ten klimat wycieczkowy. Skoro już jesteśmy w tym temacie, muszę wam powiedzieć, że dawno nie czułam się tak zmobilizowana i pozytywnie nastawiona do wyjazdu do Polski. Pamiętam, że zaraz po przeprowadzce do Szwecji ciągnęło mnie do ojczyzny i gdybym tylko mogła jeździłabym raz w miesiącu. Jednak później zanikła moja tęsknota. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle, tęskni się zawsze, ale może nie w ten sam sposób. Dlatego też jestem bardzo zaskoczona tym, że do tego wyjazdu odliczam dni, a właściwie odliczamy z D. Myślę, że to on jest powodem dla którego wyjazd staje się dużo zabawniejszy w moich oczach.

To nie jest nasz pierwszy wyjazd do Polski razem. Rok temu byliśmy razem w Warszawie, a na początku wakacji wybraliśmy się do Stargardu, czyli miasta z którego pochodzę. Jednak czasu w Stargardzie nie mieliśmy za wiele, 5 dni, z tego jeszcze jeden dzień byłam chora. Tak więc ponownie powiem, że cieszę się na ten wyjazd, cieszę się, że będę mogła pokazać D ułamek mojej przeszłości. 


Czasami zastanawiam się jak to jest z tymi przeprowadzkami za granicę. Kiedy tak naprawdę zanika ta tęsknota do ojczyzny. Jest to powiązane z chwilą nauczenia się tego drugiego języka? Czy może z chwilą zdobycia przyjaciół? Może z chwilą stracenia przyjaciół z Polski? Czy może z chwilą znalezienia swojej miłości? W moim przypadku było to zdecydowanie nauczenie się języka oraz poznanie D. Tak mi się przynajmniej wydaje. Obie rzeczy w pewien sposób otworzyły mi oczy na kulturę szwedzką, zaczęła, ją tak jakby widzieć ''ich'' oczami. Zrozumiałam rzeczy, które wcześniej były dla mnie niejasne. Jeśli mieszkacie za granicą, jak wygląda/wyglądało to u was? Tęsknicie nadal za Polską?

2016/10/01

MIESZKANIE SAMEMU


Jak to jest mieszkać samemu? No jak to właściwie jest? Pamiętam, że kiedy byłam młodsza, myśl że kiedyś wyprowadzę się od moich rodziców i zamieszkam sama była taka nierealna i właściwie w pewnym stopniu przerażająca, jak ja sobie poradzę? będę przecież tęsknić? Nie będę czuć się samotna? Z pewnością nie samotna, w moim przypadku wygląda to tak, że mieszkam razem z moim chłopakiem, tak więc nie ma tutaj mowy o samotności. Mam do kogo się odezwać, mam kogo przytulać, mam komu się wygadać. Myślę, że znacznie trudniej byłoby przeprowadzić się samemu, bo w tym przypadku jesteśmy skazani na siebie samych. Czasami zastanawiam się jak to by było gotować obiad dla siebie samej lub też zasypiać samemu. Cóż, myślę, że dla wielu to tylko kwestia przyzwyczajenia. 

’’Powodzenia w mieszkaniu razem, zobaczymy czy zdacie ten egazmin’’
. I osoby które życzą nam powodzenia na myśli mają tutaj nie tylko kłótnie, które mogą zrodzić się znaczniej szybciej niż przy mieszkaniu osobno, ale też znudzenie się sobą. Aj, na ten temat mam dużo do powodzenia, bo praktycznie od poczęcia naszego związku dostawałam komentarze od ludzi, bo się sobą znudzicie, jak wy możecie spędzać ze sobą tyle czasu, bla bla bla. Jednym uchem wpuszczałam, drugim wypuszczałam, bo takie słowa słyszy się najczęściej od koleżanek terapeutek związkowych, które z poważnym związkiem nigdy nie miały do czynienia. Na początku starałam się wytłumaczyć, że mi i D taki układ odpowiada. Uwielbiamy spędzać czas razem, i nawet wtedy gdy mamy coś do zrobienia, to staramy się pomagać sobie nawzajem, ja chętnie pomogę D z jego ciężarówką (możecie sobie tylko wyobrazić jaka ze mnie kobieta masterkująca) , a on nie miał nigdy problemu pomóc mi z nauką, bądź też innymi rzeczami, które w innym razie musiałabym zrobić sama. Od roku mieszkaliśmy razem na dwa domy, kilka dni w tygodniu u D, kilka u mnie. Nie na własnym, ale mimo wszystko mogliśmy w jakiś sposób poczuć jak to jest ’’mieszkać pod jednym dachem’’. Nigdy, przenigdy nie naszła mnie myśl, że nudzę się D, nie. Coś takie po prostu nie ma dla mnie istnienia. Właściwie to szkoda mi ludzi, którzy nudzą się swoimi parterami. Przykre to takie. Sama miałam koleżankę, która powiedziała, że ona i jej chłopak nie mogą przebywać ze sobą więcej niż 24 godziny, bo później to już tylko irytacja, która nie prowadzi do niczego dobrego. Smutne to. Bo jakie taki związek ma szanse na przetrwanie, kiedy zdecydują się na przeprowadzkę razem, po 24 godzinach irytacja, po tygodniu szajba a po miesiącu wariatkowo. No ale już tak na poważnie, nie wydaje mi się, że kiedyś będę w stanie zrozumieć takie pary. Oczywiście mogę zgodzić się z faktem, że czas dla siebie jest ważny, ale jeśli mam być szczera to właściwie od początku brakowało nam z D czasu dla związku. Mieliśmy go zdecydowanie za mało (kilka godzin w tygodniu, być może dla innych byłby to ogrom czas). D miał prace, ja szkołe. Do tego dochodziły inne obowiązki. Czas dla siebie miałam w szkole, a D w pracy.

Dzielenie się obowiązkami -
 osoby które życzą nam zdania egzaminu, mają na myśli także obowiązki domowe. I tutaj powtórzę się i powiem, że ja i D mieszkaliśmy ze sobą przed naszą przeprowadzką ’’na swoje’’, tak więc dzielenie się obowiązkami nie jest dla nas niczym nowym. Nasza współpraca jeśli chodzi o gotowanie czy o sprzątanie jest nie do opisania, więcej myślę, że nie muszę się wypowiadać na ten temat. No może dodam, że oby dwoje jesteśmy pedantami. 

Przed przeprowadzką słyszałam o tym, że zazwyczaj po wyprowadzeniu z domu kontakt z rodzicami znacznie się poprawia. Myślę, że to prawda. Przede wszystkim zaczynamy znacznie bardziej doceniać się nawzajem. Zrozumienie, akceptacja i chęć pomocy. Dzięki przeprowadzce mogłam dostrzec jak bardzo mogę polegać na moich rodzicach, wiem, że zawsze mogę na nich liczyć i o wiele łatwiej jest mi teraz zrozumieć ich życiowe wybory niż wcześniej. Teraz kiedy sama muszę prasować, gotować, zmywać, prać, dopiero teraz zauważam w ilu rzeczach byłam wyręczana. Oczywiście nie chcę tutaj zabrzmieć jak rozpieszczony dzieciak, bo nawet kiedy mieszkałam w domu u moich rodziców, to gotowałam, prałam, miałam swoje obowiązki i nigdy nie miałam z tym problemu, z tym, że dopiero teraz zauważam, ile tego naprawdę jest. Ale ja uwielbiam zajmować się mieszkaniem, uwielbiam prać, prasować, także jest jak najbardziej okej! P
oza tym, codzienne telefony, bądź też odwiedziny sprawiają, że stajemy się sobie bliżsi niż wcześniej. Dziwne prawda?


Tak więc zbliżamy się do plusów i minusów mieszkania ’’samemu’’. Takim największym według mnie plusem jest bycie panem własnego losu. Kiedy mieszkałam z moimi rodzicami musiałam wiele razy iść na kompromis. Teraz decyduje o wszystkim sama (z D rzecz jasna). Meblowanie mieszkanie to też następny według mnie ogromny plus, wcześniej miałam tylko swój pokój, teraz mam szersze pole manewru. Lepszy kontakt z rodzicami o którym wspomniałam wcześniej to też bardzo pozytywna sprawa. Poczucie odpowiedzialności, no i takie prawdziwe wejście w dorosłe życie. Po większym zastanowieniu, nie widzę minusów związanych z wyprowadzką. Nie wiem być może powinnam zaczekać i wypowiedzieć się na ten temat po dłuższym czasie?